Prof. Kazimierz Osicki - historyk oraz wicedyrektor szkoły od 8 lat. Pracuje 31 lat w "Norwidzie".

Od zawsze chciał być Pan nauczycielem ?

Takich ludzi, którzy chcą zostać nauczycielami, chyba nie ma! Ja zostałem nauczycielem z przypadku. Rozpocząłem studia tylko dlatego, żeby nie pójść do wojska. Wtedy każdy zdrowy mężczyzna musiał odbyć dwuletnią służbę wojskową. Ukończywszy technikum, miałem zawód, chciałem zarabiać własne pieniądze, więc poszedłem do pracy. Zatrudniłem się w dużym zakładzie przemysłowym jako wypalacz pieca wapiennego. Wszystko było dobrze, aż pewnego dnia wróciłem do hotelu robotniczego, w którym mieszkałem i zobaczyłem, że otrzymałem kartę powołania do wojska. O mało nie zemdlałem z wrażenia, chociaż wrażliwy nie jestem. Zacząłem się dlatego dowiadywać, jak mogę uniknąć tej służby i okazało się, że jedynym sposobem jest pójście na studia.

A jak uczniowie przyjmują Pańskie dowcipy ?

Różnie. Kiedyś jedna dziewczyna wstała, spojrzała na mnie i powiedziała tak: „Już więcej na lekcje tego męskiego szowinisty nie przyjdę!”. Po czym wyszła z sali. OK. Ale po dwóch tygodniach przyszła, przeprosiła za to, że mnie tak nazwała, chociaż po części miała rację i poprosiła, żebym ją przyjął. Myślę, że wtedy udowodniłem jej, że jednak szowinistą nie jestem, bo bez problemu przyjąłem ją z powrotem. Bardzo często dziewczyny – szczególnie jeśli stykają się ze mną po raz pierwszy w szkole – traktują mnie jak wroga, doszukując się u mnie antyfeminizmu, co jest oczywiście nieprawdą, bo ja specjalnie prowokuję je po to, żeby one pokazały, jak należy się bronić przed czymś takim. Absolutnie nie jest to w żaden sposób dyskryminujące. Dla mnie najlepszym dowodem na to, że z czasem inaczej zaczynają odbierać moje komentarze, jest to, że uczniowie, którzy ukończyli szkołę na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat, przychodzą do mnie bardzo często w odwiedziny, żeby powspominać stare czasy.

Bardzo często opowiada Pan różne anegdoty na swoich lekcjach. Czy ma Pan jakąś ulubioną ?

Anegdoty są różne… Na pewno wiem jedno - jeśli na lekcji historii, mówiąc o jakiejś postaci, przytoczę fragment odnoszący się do relacji damsko-męskich, to uczniowie go dokładnie zapamiętają. Nie zapomną go nawet przez następne 5 lat! Co jest szczególnie ważne w kontekście przygotowań do matury.


Wywiad z Panią profesor Barbarą Bałchanowską – wicedyrektorką, uczącą w Liceum Ogólnokształcącym im. Cypriana Kamila Norwida od 22 lat.

Gdzie chodziła Pani do szkoły oraz gdzie pracowała Pani przed zajęciem aktualnej posady?

Do szkoły chodziłam w Siemianowicach Śląskich do Liceum Ogólnokształcącego im. Jana Matejki. Po skończeniu studiów pracowałam w liceum im. Jana Matejki przez trzy lata, a od 1993 roku pracuję w „Norwidzie”.

Jak długo zajmuje już Pani posadę wicedyrektora?

Tą posadę zajmuję już od ośmiu lat.

Czy od początku chciała Pani zostać nauczycielem? Czy zawsze przedmiotem, który chciała Pani uczyć było wychowanie fizyczne?

Tak, zdecydowanie tak.

Co Pani dyrektor ceni u nauczycieli „Norwida”, z którymi Pani na co dzień współpracuje?

Uważam, że na wyróżnienie zasługuje zaangażowanie, z jakim nauczyciele podchodzą do swojej pracy. Także ważną cechą, którą posiadają nasi nauczyciele,jest chęć poszerzania wiedzy uczniów, co jest bardzo ważne w tego rodzaju pracy.

Czy lubi Pani swoja pracę?

Bardzo lubię uczyć, i to pomimo tylu lat, nie zmieniło się. Nie wyobrażam sobie bym nie mogła uczyć. Natomiast praca wicedyrektora jest zupełnie inna od pracy nauczyciela wychowania fizycznegoi w pewnym sensie rozwija, a wiemy, że kto się nie rozwiją ,ten się cofa.

Jak ocenia Pani współpracę, swoją z innymi nauczycielami wychowania fizycznego? Czy zmieniła się ona po Pani awansie na stanowisko wicedyrektora?

Uważam, że dobrze mi się z nimi pracuje, a co do ich reakcji na uzyskanie przeze mnie nowej posady, to trzeba już zapytać się ich osobiście, co oni o tym fakcie myślą.

Jaki jest Pani ulubiony sport?

Zdecydowanie lekkoatletyka, zapewne dla tego, że przez kilkanaście lat uprawiałam tę dyscyplinę sportu. Szczególnie upodobałam sobie bieg przez płotki oraz biegi sprinterskie.

Czy nadal uprawia Pani jakiś sport, czy raczej skupia się na już Pani wyłącznie na pracy nauczyciela?

Aktualnie do sportu podchodzę jedynie w sferze rekreacyjnej.

Czy może Pani opisać swój pierwszy dzień w „Norwidzie”?

To wydarzenie kojarzę z dużym przeżyciem, ponieważ wcześniej pracowałam w szkole, do której chodziłam i pracowałam z nauczycielami, którzy w większości wcześniej mnie uczyli, bardzo miło ich wspominam, więc współpraca przebiegała w bardzo dobrej atmosferze. Natomiast, kiedy przyszłam, z poprzedniej małej szkoły, do tej liczącej sobie ponad tysiąc uczniów, to na samym początku czułam się dosyć niepewnie, co do dalszej pracy, jednak kolejne lata pracy w tym liceum rozwiały moje wątpliwości.

Co sprawia Pani największą radość w swojej pracy?

Dla mnie największą radością płynącą z wykonywanego zawodu, jest widok uczennicy, która z zaangażowaniem uczestniczy w lekcji W-F i czerpie z niej dużą satysfakcję oraz jeżeli uczennica lubi mój przedmiot.

Jaki ma Pani dyrektor stosunek do uczniów, nie obdarzonych talentami sportowymi, którzy nie chcą czynnie uczestniczyć w Pani lekcji?

Staram się takie osoby przekonać do tego, że lekcja ta jest bardzo ważna dla naszego zdrowia. Wiem dobrze, że nie każdy urodził się mistrzem wiec dla tego na moich lekcjach bardziej cenię zaangażowanie danej uczennicy niż jej wrodzone umiejętności.

Jak współpracuje się Pani z dyrektorem Osickim?

Naprawdę dobrze.

Czego Pani dyrektor najbardziej nie lubi w pracy nauczyciela?

Nie lubię, kiedy ktoś lekceważy swoją pracę i zaniedbuje swoje obowiązki jako nauczyciela.

Czy ma Pani jakieś marzenie, z którym może się Pani z nami podzielić?

Chciałabym aby, uczniowie chętnie przychodzili do szkoły, oraz aby nauczyciele zawsze czerpali satysfakcję z wykonywanego przez siebie zawodu.


Prof. Agnieszka Owczarek – matematyczka. Pracuje 7 lat w „Norwidzie”.

Co sądzi Pani o zastosowaniu proporcji w zadaniach ?

Jeżeli jest to złota proporcja, to jak najbardziej, ale nie mam uprzedzeń do żadnej metody, jeżeli uczniowie stosują ją poprawnie.

O czym była pani praca doktorska ?

Tytuł mojego doktoratu to: „Statystyczne modele przekroczeń wysokich progów i ich zastosowania w technice” Badania dotyczyły drgań podzespołów elektrowni „Jaworzno 3”. Dopasowania modelu i ewentualnie wykorzystanie tych statystycznych opracowań do symulacji przekroczeń drgań i przekroczeń progów alarmowych w związku z tym konieczności wyłączenia tych podzespołów.

Czy traktuje Pani statystykę jako zainteresowanie ?

Nie. To jest tylko narzędzie do uzyskania jakiś informacji. Dla mnie liczby nie są ciekawe.

Jak Pani opisze pierwszy dzień w „Norwidzie” ?

Pierwszy dzień w „Norwidzie” był bardzo fajny. Przyszłam do szkoły, a cała szkoła była w filharmonii. Więc była cisza i spokój.

Jakie jest Pani najlepsze wspomnienie z „Norwida” ?

Nie mam jednego takiego wspomnienia. Na szczęście pracuję z ludźmi inteligentnymi i w związku z tym nie muszę się denerwować i stresować, że nie rozumieją co do nich mówię.


Prof. Agnieszka Grzelińska – Grądys, anglistka. Pracuje 16 lat w „Norwidzie”.

Jak się Pani czuje w naszym społeczeństwie „norwidowskim” ?

Coraz lepiej. Największym szokiem dla mnie było dla mnie, kiedy moi uczniowie zaczęli tutaj przychodzić i pracować. Wtedy po raz pierwszy poczułam, że się starzeję. W tym roku po raz pierwszy moje własne dzieci tutaj przyszły, więc tym bardziej poczułam, że się starzeję. Zaczynałam jako dziewczyna po studiach, dlatego coraz częściej odczuwam swoje doświadczenie zawodowe.

Jak Pani odbiera uczniów ?

Jedyne co jest fajne w pracy nauczyciela ,to ten ciągły kontakt z uczniami. Są przeróżni. Potrafią mnie zdumiewać w bardzo pozytywny sposób, ale czasami szokują mnie także cechami, których bym się zupełnie nie spodziewała u osób młodych i praktycznie wykształconych, także w drugą stronę też mogę być zdziwiona, ale urozmaica to życie.

Jakie jest Pani najskrytsze marzenie ?

Chciałabym kiedyś zarobić tyle pieniędzy, co będzie trudne w tym biznesie, ale się postaram, żeby móc pojechać przynajmniej na rok do Szkocji.

Jakie rady by Pani dała młodym pasjonatom języka angielskiego ?

Rzadko się tacy zdarzają. Coraz częściej młodzież traktuje ten język użytkowo. Ciężko odnosić się z pasją do narzędzia, które będzie im potrzebne w przyszłości. Chciałabym, żeby zaczęli zauważać ten język dookoła siebie, ponieważ czasami dorośli już panowie, golący się już parę lat, nie mają pojęcia jaka jest pianka do golenia, z której korzystają codziennie. Chciałabym więc, żeby ludzie zaczęli zauważać, że ten język ich otacza i jest wszędzie. Można go wyłapać z powietrza, nie trzeba zakuwać z książek.


Prof. Barbara Kieszczyńska – nauczyciel biologii, pracuje 28 lat w „Norwidzie”.

Czy lubi Pani pytać uczniów z odtwarzającą dokładnością ?

Nie, ponieważ to nie jest w życiu potrzebne. Tak jak już wcześniej wspomniałam, potrzebne jest holistyczne spojrzenie na wszystkie problemy.

Najlepsze Pani wspomnienie z „Norwida” ?

Studniówki. Oprócz tego to wycieczki do Lubawki. Te wyjazdy to dla mnie wspomnienie na całe życie i myślę, że nie tylko dla mnie, ale również dla jej uczestników.

Czy uważa Pani, że jest dobrym nauczycielem ?

Uważam, że dąży się do doskonałości. Staram się, ale sobie takiej oceny nie wystawię.

Czy lubi być Pani wychowawcą ?

Tak, ponieważ wiem, że przy takiej ilości wychowanków nikt mi w szkole krzywdy nie zrobi i to jest najpiękniejsze w tym wszystkim.

Czy ma Pani jakieś największe marzenie, którym może się Pani z nami podzielić ?

Przeczytać wszystkie książki, które mam zaplanowane. Ale tego już chyba nie zdążę. Może w przyszłym życiu. A z takich przyziemnych marzeń, to chciałabym mieć psa.


Prof.Tomasz Turek – fizyk. Pracuje od 14 lat w „Norwidzie”.

Dlaczego wybrał Pan fizykę ?

Ponieważ fizyka opisuje świat, który nas otacza. To mnie zawsze interesowało. Chciałem wniknąć, dlaczego mechanizmy świata są takie, a nie inne. Myślałem, że jak zostanę nauczycielem, to będę umiał to lepiej wyjaśnić i zrozumieć. Okazuje się, że to wcale takie łatwe nie jest. Jako nauczyciel musisz realizować narzucony z góry program. Nie można opowiadać różnych interesujących zjawisk fizycznych. Uczysz uczniów tak, aby potem zdali maturę. Musisz rozwiązywać zadania, problemy. Najfajniejsze momenty w życiu nauczyciela fizyki są wtedy, kiedy rozmawia się o ciekawych sprawach, które dotyczą wyjaśnienia istoty świata ,który nas otacza.

Czy zawsze chciał być Pan nauczycielem ?

Tak. Zawód nauczyciela podobał mi się już w szkole średniej.

Którego z fizyków podziwia Pan najbardziej ?

Michael Faraday. Podziwiam go, ponieważ z punktu widzenia osiągnięć cywilizacji to jest najważniejszy człowiek. Gdyby nie prąd, to cała nasza cywilizacja by upadła.

Jaka dziedzina fizyki sprawia Panu największy problem lub której Pan nie lubi ?

Nie lubię termodynamiki. Na poziomie szkolnym fizyka jest łatwa i nie sprawia mi żadnego problemu.


Prof. Renata Gawron – chemiczka. Pracuje 17 lat w „Norwidzie”.

Jak wyglądała Pani pierwsza lekcja ?

Była to klasa profesora Strojca, o profilu biologiczno-chemicznym, także musiałam już umieć przekazać dosyć zaawansowaną wiedzę. Zresztą pamiętam, że profesorowi nie pasowało potem jechać z nimi na wycieczkę, więc ja, jako taki młody nauczyciel, mało różniący się od uczniów, pojechałam za niego jako opiekun i muszę przyznać, że było bardzo miło. Chociaż z powodu mojego młodego wieku miewałam czasem problemy na dyżurach, uczniowie dziwili się, dlaczego każę im spacerować czy stać w kolejce po kakao.

Kiedy Pani Profesor zaczęła się pasjonować podróżami ?

Chyba na studiach. Brałam wtedy udział w różnych klubach studenckich – rowerowych, wędrownych, kajakarskich. Dużo jeździłam w góry, ale poza tym po całej Polsce, czasem nawet za granicę. Tak się zaczęło, a pasja trwa nadal.

A jakie szczyty Pani zdobyła ?

Żadne wielkie szczyty. Dużo w Tatrach, ale poza tym Mont Blanc, Kilimandżaro czy teraz te ponad 6000m na Peak Lenina.

Jest jakiś szczyt, który szczególnie chciałaby Pani zdobyć ?

To bardzo trudne, bo żeby coś osiągnąć, trzeba mieć mnóstwo czasu, co najmniej trzy tygodnie, lepiej z miesiąc. Ale można też cieszyć się z małych szczytów. Teraz tak sobie myślę – mam ochotę wejść na Pilsko! Albo… wspinać się w uprzęży. Choć gdybym miała wybrać jakieś wyższe góry, to chciałabym zdobyć Aconcaguę.


Prof. Maria Dzilińska – anglistka. Pracuje 22 lata w „Norwidzie”.

Jakie widzi Pani różnice w obecnym Norwidzie i tym sprzed lat ?

Różnice? Nie warto się na nich skupiać, bo wszystko dookoła się zmienia i Norwid nie jest skostniałą instytucją. Mamy przyjemność pracować ze zdolnymi, inteligentnymi i wymagającymi uczniami, a oni są napędem postępu. Różnic jest wiele, ale przez całe dziesięciolecia nadrzędnym celem Norwida było - i jest - zapewnienie naszym uczniom skutecznego sposobu uczenia się i solidnego przygotowania do egzaminów maturalnych, a w konsekwencji uzyskania jak najwyższych wyników po ich zdaniu.

Czy może Pani Profesor przybliżyć fundację, w której Pani działa ? Czym ona się zajmuje ?

Fundacja „Masz szansę żyć im. Andrzeja Olaka” została założona 29 września 1997 roku. Fundacja ta nosi imię mojego wychowanka. Warto też powiedzieć kilka słów o Andrzeju. Tuż przed maturą, 2 marca 1997 roku, Andrzej stracił nogi i prawą rękę w wypadku. Dzięki pomocy dyrekcji naszego liceum oraz nauczycieli przystąpił do egzaminów maturalnych w tym samym czasie, co jego koledzy z IVb. Zdał je pomyślnie i dostał się na studia. W 2002 roku ukończył Politechnikę Częstochowską, obronił pracę magisterską, pracował. Prowadził samochód, w wolnym czasie pływał. Wszystkiego potrafił nauczyć się, bo chciał żyć, pomimo tak dotkliwej niepełnosprawności. Za wybitne osiągnięcia zazwyczaj dostajemy nagrodę. Andrzejowi nikt nie zdążył tego dać, bo tak niespodziewanie odszedł od nas. Dlatego w dniu jego pogrzebu przyrzekłam sobie, że powstanie fundacja nosząca jego imię. A po co? Po to, żeby pracowitość, bohaterstwo i dążenie do celu były przykładem dla kolejnych pokoleń norwidowców. Nadrzędnym celem naszej fundacji jest niesienie pomocy, wspieranie osób pokrzywdzonych przez los, ale nie jest nam obojętna sprawa uczniów chcących osiągać jak najlepsze wyniki w nauce. Od 2011 roku wspieramy młodzież szczególnie uzdolnioną, a więc laureatów i finalistów olimpiad.

Jak wspomina Pani udział w programie „Zwyczajni – Niezwyczajni” ?

To było moje pierwsze wystąpienie telewizyjne i miało miejsce w kwietniu 1998 roku. Właściwie bohaterem tego programu byłam ja, a o sobie mówić nie wypada. Chciałabym tylko powiedzieć, że wszystko, co było związane z Andrzejem, wyzwoliło we mnie i w mojej rodzinie – a sądzę też, że i w wielu innych osobach – najpiękniejsze odruchy ludzkie.


Mgr Izabela Noszczyk – referent ds. administracyjnych. Pracuje 33 lata w „Norwidzie”.

Jak przebiegała Pani kariera w Norwidzie ?

Moja kariera jest ściśle związana z tą szkołą, ponieważ jestem jej absolwentką, a tuż po jej ukończeniu, dokładnie pół roku później, rozpoczęłam tutaj pracę – w 1982 roku. Łącznie spędziłam w Norwidzie 36 lat – całą moją młodość! Początkowo byłam zatrudniona jako laborantka, trwało to kilkanaście lat, potem zmieniłam stanowisko, pracowałam przez jakiś czas w portierni, a następnie trafiłam tu, gdzie jestem teraz – do kadr. Ta szkoła to całe moje życie.

Jak wspomina Pani szkołę jako była uczennica? Coś się zmieniło od tamtego czasu ?

Bardzo dużo się zmieniło. To, co dzieje się teraz w szkole, jest zupełnie różne od tego, co było kiedyś. Dla was to lepiej, natomiast nam, absolwentom, pozostały wspomnienia. Teraz myślę o tym z uśmiechem na ustach, ale kiedy chodziłam do szkoły, to wcale tak wesoło nie było. Obowiązywały nas numerki z dziennika wypisane na butach, od końca października zakładało się granatowe czapki na głowę, a tarcza była przyszyta do ubrania nie z jednej strony, ale z każdego rogu. Pan dyrektor Hawro stał przy portierni, która, nawiasem mówiąc, wyglądała zupełnie inaczej niż obecnie, i mniej lub bardziej życzliwym okiem spoglądał na uczniów wchodzących do szkoły, aby tę tarczę osobiście sprawdzić. Gdy nie była odpowiednio przyszyta, zostawały wyciągnięte konsekwencje. Oczywiście obowiązywały nas stroje w kolorze granatowym, choć nie były to fartuszki jako takie.

Czy mogłaby Pani przybliżyć Technikum Chemiczne? Co to była za szkoła ?

Świetna! Uważam, że błędem było zlikwidowanie tego technikum. Ludzie kształcili się w różnych kierunkach, bo oprócz zwykłych przedmiotów, takich jak we wszystkich liceach ogólnokształcących, były również przedmioty techniczne, także de facto ta szkoła była trudniejsza niż tzw. „ogólniak”. Maturę zdawaliśmy tak samo dobrze jak uczniowie liceów. Istniał szeroki wybór kierunków, ja na przykład kończyłam „analizę środków spożywczych” – dzisiaj świetnie można by to wykorzystać. Była także analiza chemiczna, ceramika, ochrona środowiska - jak to wszystko by się przydało w obecnych czasach! Mieliśmy bardzo dużo zajęć w pracowniach chemicznych, zresztą dzisiejsze lekcje chemii odbywają się w tych samych salach, co kiedyś, choć one już nie wyglądają tak samo. Czasami zajęcia, tzw. laboratoria, odbywały się popołudniami, pracowaliśmy wtedy z różnymi odczynnikami chemicznymi. Naprawdę było rewelacyjnie, mimo że rygorystycznie.

Utrzymuje Pani kontakt z kimś z technikum ?

U mnie w klasie były w ogóle same dziewczyny, dokładnie 37 sztuk, byłyśmy „babińcem”. Owszem, utrzymuję z nimi kontakt, zresztą nie tylko z nimi, bo z ludźmi spoza klasy również. Na przykład pani Beata Woldan z sekretariatu jest absolwentką tego technikum, razem kończyłyśmy szkołę, pani Jadzia Batorek też jest absolwentką. Ponadto wśród nauczycieli jest mnóstwo osób, które ukończyły Technikum Chemiczne – choćby pan Gawroński, pani Michalak czy pani Kurek.

Podobno miała Pani wypadek w szkole ?

O, miałam! Wylał mi się kwas siarkowy na nogi, dokładnie 21 maja 1985 roku. Coś mnie tknęło tego dnia, żeby nie zakładać rajstop, ciepło było, ale nie za gorąco, i całe szczęście, że ich nie założyłam, bo w przeciwnym wypadku cała skóra z nóg zeszłaby mi razem z nimi. W każdym razie rana nie wyglądała za ciekawie.

Jak do tego doszło ?

Sporządzałam roztwór kwasu siarkowego i pipetka, którą pobierałam ten kwas, uderzyła w dno butelki. Musiał być w niej jakiś pęcherzyk powietrza, bo butelka pękła, a ponieważ stała na parapecie, to wszystko wylało się na mnie. Dobrze, że chociaż byłam w fartuchu, choć to i tak niewiele dało, bo kwas się przykleił. Miałam potem z tego powodu trochę perturbacji, ale było to tak dawno, że już zupełnie o tym zapomniałam. I żyję.

Jakich pracowników administracji Pani wspomina ?

Od samego początku pracuję tutaj z panią Jadzią Batorek z sekretariatu – ona jest w ogóle pracownikiem z najdłuższym stażem w tej szkole ze wszystkich zatrudnionych tu osób. Ale przede wszystkim wspominam pani Borkowską, która była zastępcą dyrektora. To jest cudowny człowiek! Kochana kobieta, wspaniała koleżanka, wymarzona przełożona, mogę o niej mówić bez końca. Ponieważ zajmuję się poniekąd tym, czym ona się zajmowała, jest dla mnie wzorem. Cały czas utrzymuje z nami kontakt, uczestniczy w wycieczkach i uroczystościach szkolnych, takich jak Dzień Edukacji Narodowej. Poza tym pani Marysia Słabosz, która pracowała w sekretariacie i odeszła na emeryturę 3 lata temu – to była kobieta! Wszyscy ją znali. Pan Mach, który pracował w portierni, jak jeszcze sama chodziłam do szkoły. To nie był zwykły portier – to był prezes! Nawet pan dyrektor Hawro stał przed nim na baczność. Wcale nie dlatego, że był ostry, ale miał zawsze swoje własne zdanie i tego się trzymał. Pamiętam, że chodził w szaro-burym drelichowym fartuchu. Ponadto była jeszcze taka jedna pani, która pracowała w szatni – pani Krysia Oziębała – szefostwo się nigdy nie odważyło zwrócić do niej inaczej niż tylko ładnie, grzecznie, bo dopiero ona tam była prezesem!

Jak podsumowałaby Pani swoją pracę w tej szkole ?

Pracuję tutaj całe swoje życie. Jestem z nią bardzo związana, nigdy nie mówię, że idę „do szkoły”, tylko „do mojej szkoły” i to wcale nie dlatego, że jestem wielce egzaltowaną kobietą, która teraz udziela wywiadu, tylko po prostu tak czuję. Czasem bywało lepiej, czasem bywało gorzej, ale jest to nadal moja szkoła. Znam tutaj każdy kąt. Chciałabym skończyć w Norwidzie swoją karierę zawodową, dożyć emerytury. To jest historia mojego życia – to tu przychodziłam się uczyć, zaczynałam pracować, w tzw. międzyczasie wyszłam za mąż, urodziłam dziecko, wszystko jest związane właśnie z tą szkołą. Lubię to miejsce.


Prof. Teresa Piesiak – emerytowana polonistka.

-

„Nie zostałam wybitnym mężem stanu, nie odkryłam żadnego kontynentu, nie napisałam dzieła, które wstrząsnęłoby światem”. Ewa Lipska.

-

(…) ale miałam to szczęście w życiu, że wykorzystując swą pracę zawodową, robiłam to, co lubię (i to nieprzerwanie przez trzydzieści trzy lata). Lubiłam uczyć, potrafiłam się zżyć z młodzieżą i umiałam zobaczyć w niej żywych, interesujących ludzi. Uważam, że warunkiem powodzenia pedagogicznego są dwa czynniki: pasja zawodowa i tolerancja wobec uczniów, a także uczciwość wobec siebie i innych.

-

Gdybym miała ponownie wybrać drogę życiową, wybrałabym szkołę – zadatki na nauczycielkę dały już znać o sobie w dzieciństwie (dzieci sąsiadów pobierały u mnie naukę pisania i czytania).

-

Traktowałam poważnie swoje lekcje – wyznawałam zasadę; mniej pracy podręcznikowej, więcej twórczej aktywności, pomysłowości dydaktycznej. Starałam się przezwyciężyć rutynę podczas kolejnych powrotów nauczycielskich do tych samych tematów i utworów. Takie właśnie metody pracy starałam się upowszechnić, kierując działaniami zespołu polonistów i opiekując się młodymi nauczycielkami: p. Katarzyną Bodziachowską i p. Małgorzatą Maroń. Pamiętam doskonale jak bardzo wiele znaczyła kiedyś dla mnie pomoc udzielana mi na początku mojej pracy przez koleżanki polonistki: p. Olgę Abratańską i p. Alfredę Mrożek. Korzystając z ich życzliwości i doświadczeń mogłam z powodzeniem zmierzyć się z trudami nauczania w szkole średniej, a wkrótce odczuć prawdziwą satysfakcję z wykonywanego zawodu.